Mianowicie w sobotę wróciliśmy znad morza. Od godziny 20 do 23, jak tylko wróciłam, siedziałam non stop przeglądając, konwertując zdjęcia z obozu. Był tak świetny, że aż brak mi słów. Jednak obóz teatralny to jest to ♥ Ale nie o tym mowa na psim blogu.
Pojechaliśmy do mniejszej miejscowości, z myślą, że będzie mniej ludzi na plaży. Mielenko było dobrą opcją. Plaża mimo słonecznej pogody była prawie że pusta.
Melman dawno nie był nad morzem, ale nie myślałam że zareaguje jak szczeniak. Po odpięciu smyczy puścił się pędem do morza. Tam zaczął pływać, a jak wyszedł - otrzepał się i hasał po brzegu uciekając przed falami. Biega, biega - o nie! Fala! - ucieka, biega, biega, wchodzi do wody - o nie! Fala! - i znowu ewakuacja z morza. Lecz kiedy Wubba dostała się w paszczę Melmana do zabawy doszło kopanie i odkopywanie ośmiornicy. Dosłownie szał szczęścia.
Melman stał się również miłośnikiem materacy, gdyż jak toczyłyśmy bitwy wodne z siostrą, on podpływał i gdy tylko spadłyśmy z materacu on chwytał go w zęby i podpływał na plaże żeby go zakopać. Latem materace, zimą sanki... Mel ma dziwne upodobania co do tego typu rzeczy.
Spacerowaliśmy, moczyliśmy się, Melman był cały w soli, dopiero w domku go płukaliśmy. Niestety któregoś dnia tak się napił słonej wody, że potem wymiotował chyba z 3 razy. Pił słodką wodę chyba z 2 razy więcej niż normalnie, dostał węgiel, ale to i tak nie pomogło. Przestraszyłam się bardzo, bo Mel nie chciał nawet wstać. Na szczęście następnego dnia było już dobrze, po prostu musiało mu przejść. Pies nie tryskał pełną energią, lecz dzień później wszystko wróciło do normy. :) Na szczęście nie pił już tyle solanki.
Wieczorami chodziliśmy na plażowe spacery lub siedzieliśmy na ogródku bawiąc się piłkami. Mel dopadał każde stado mew nad morzem, rozganiając je szybko. Stadka ptaków są jego ulubioną rozrywką. Melman wtedy staje... obserwuje... podchodzi kilka kroczków... i rusza pędem na gromadę niczego nie świadomych ptaków, które momentalnie podnoszą się do lotu. Potem przychodzi zadowolony pies, bo wystraszył mewy.
Oprócz mew oczywiście codzienna kąpiel była obowiązkowa. Bez zabawki czy patyka i tak wskakiwał do wody i pływał sobie wzdłuż plaży. A że była mielizna blisko brzegu to dodatkowo hasał wśród fal. Potem zamiast siadać w dziurze, którą mu wykopałam, tarzał się na kocu. "Sama sobie siedź w tej dziurze" - częsty wzrok Melmana mnie prześladował.
 |
Daj mi tego banana, którego trzymasz w ręce. JUŻ. |
Dziki hasacz znajdował na plaży najróżniejsze patyki. Duże, małe, czasami nawet biegał z wyrwanymi korzeniami. Lecz rzeczy "jadalne" też nie umknęły jego uwadze. Zgniła ryba? - pewnie, zjedzmy ją z ośćmi! Na szczęście udało mi się ją wyciągnąć zanim przeszła przez przełyk, nie to co jakieś bułki dla mew. Lecz nie żarł żadnych gorszych rzeczy, na szczęście.
To wszystko, jeśli chodzi o nasze nadmorskie wakacje. Melman po wyjeździe padł i miał lenia przez 3 kolejne dni, także wyjazd zaliczamy do udanych :)
P.S. Teraz na blogu niestety (albo stety) będą się pojawiały co miesiąc recenzje, gdyż dostajemy regularnie produkty. Blog będzie nimi trochę zapełniony, ale postaram się, żeby nie przeważały.
Pozdrawiamy! :)